Etna | Sycylia
Tak naprawdę cały nasz tygodniowy pobyt na Sycylii był nastawiony pod tę wyprawę. Specjalnie z Polski zabieraliśmy buty górskie oraz odpowiednią odzież i staraliśmy się by jak najlepiej przygotować się do tej chwili. Już po przybyciu na miejsce oglądaliśmy dokładnie prognozy pogody z różnych miejsc, by wytypować najlepszy możliwy dzień na naszą wycieczkę. Był to grudzień, więc z tyłu głowy mieliśmy to, że wszystko się może wydarzyć, a pogoda w tamtym czasie była dość nieprzewidywalna. Padło na czwartek – dzień po wyprawie do Syrakuz, my wciąż czuliśmy w nogach kilkanaście kilometrów wędrówek, ale czego nie robi się, gdy pojawia się okienko pogodowe i szansa na jedne z lepszych zdjęć podróżniczych jakie kiedykolwiek udało nam się zrobić.
Wstaliśmy wcześnie rano, ubraliśmy na siebie wszystko co mieliśmy, zrobiliśmy herbatę do termosów i wyruszyliśmy w kierunku dworca. Jeśli nie korzysta się z opcji indywidualnych dojazdów czy własnych samochodów, jedyną formą dojazdu jest autobus podmiejski AST. Połączenie o 8:15 odjeżdża z okolic dworca kolejowego. W okresie wzmożonego ruchu turystycznego cieszy się bardzo dużą popularnością i obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy. Kierowca wtedy wpuszcza ludzi i odjeżdża nawet sporo wcześnie jeśli autobus się zapełni. Świadomi tej informacji dotarliśmy na miejsce z odpowiednim wyprzedzeniem, o dziwo mimo pory roku autobus odjechał zapełniony do ostatniego miejsca. Tutaj trzeba wspomnieć, że cena przejazdu jest wyjątkowo niska – niecałe 7 euro za osobę w dwie strony. Jest jednak druga strona medalu – ten sam autobus czeka na miejscu i wraca o 16:15, więc całą wyprawę trzeba rozplanować tak aby na niego zdążyć.
Sama droga dojazdu była fajnym przeżyciem ze względu na oglądanie Katanii od strony północnej z coraz wyższej perspektywy. Tej strony miasta nie zwiedzaliśmy, więc mieliśmy dobre dopełnienie obrazu miasta.
W Nicolosi mieliśmy krótki postój w centrum miasta, Dominik szybko wykorzystał chwilę na poszukiwania ujęcia na Etnę, a Marta wybrała się po śniadanie – nasz największy sycylijski przysmak – cornetti pistacchio, czyli klasyczny croissant wypełniony przepysznym nadzieniem pistacjowym. Przed wizytą na Sycylii nie wiedzieliśmy, że aż tak bardzo lubimy pistacje 😀
Wraz ze wzrostem wysokości pogoda coraz bardziej i szybciej się zmieniała, nie było już pięknego słońca czy niebieskiego nieba. Naszym miejscem docelowym był parking pod Ristorante La Cantoniera niedaleko Rifugio Sapienza na wysokości ok 1900 m n.p.m. Tutaj żegnamy się z naszym cieplutkim autobusem, ubieramy wszystko co mamy i wychodzimy. Było mgliście i dość zimno, ale zmierzamy w kierunku nieczynnych dolnych kraterów Silvestrii. W jego okolicach spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi z Krakowa, którzy w tym samym czasie również zwiedzali Sycylię.
Pierwsze wrażenia? Wow! Jestesmy zachwyceni tym co już ukazało się naszym oczom, a to dopiero początek, bo ledwo co wyszliśmy z autobusu. Koniecznie należy tutaj wspomnieć o paru faktach, że takich kraterów na Etnie powstało ponad 300 przez wszystkie wieki jej działalności. Według szacunków wulkan zaczął powstawać ok. 500 tys. lat temu, dziś należy do światowej listy dziedzictwa UNESCO, a wiele obszarów jest chroniona dzięki utworzeniu Parku Regionalnego Etna.
Ciekawym zjawiskiem było to, że wraz ze wzrostem wysokości stopniowo zmieniał się krajobraz, a pogoda zmieniała się dosłownie co kilka minut. W pewnym momencie mieliśmy widoczność na kilka metrów dookoła siebie co skutecznie utrudniało nawigację. Dobrze, że są smartfony 😀 Momentami można było się poczuć jak w kosmosie, jakiejś obcej planecie. Ten krajobraz był fenomenalnie abstrakcyjny, pełen surowości. Coś wspaniałego!
Po czasie pożegnaliśmy naszych przyjaciół i w samotności wyruszyliśmy dalej w górę. Tym razem wyszliśmy w okolice drogi, którą przemieszczały się terenowe busiki wożące turystów na górną stację kolejki. Z naszego punktu widzenia Ci ludzie stracili najwięcej z obcowania z okoliczną przyrodą. To podłoże, żwir, pył i zapach – tego nie da się poczuć w pojeździe. To trzeba poczuć idąc samemu, dotknąć tego podłoża i poczuć jak w niektórych miejscach człowiek wręcz się zapada. Mgła postanowiła nas nie opuszczać i towarzyszyła nam aż do wysokości ok. 2200 m n.p.m.
Gdy przekroczyliśmy pułap 2200 m n.p.m. poczuliśmy się jak w innym wymiarze. Wyszliśmy ponad wysokość chmur, które wcześniej ograniczały naszą widoczność, a mgła, która nam wcześniej towarzyszyła rozpłynęła się bez śladu. Nagle mogliśmy zobaczyć szerszy krajobraz, granice chmur czy nawet przedzierającą się pomiędzy obłokami stację, z której rozpoczęliśmy naszą wędrówkę
Tutaj naszą wulkaniczną opowieść moglibyśmy zakończyć, ale to nie koniec. Podczas naszego pobytu byliśmy w wielu różnych miejscach min. w Taorminie. A jaki to ma związek? A no taki, że z Taorminy widać północne zbocza Etny. Jest co oglądać!